Dlaczego agnostycyzm?
Długo zbierałem się do napisania
tego tekstu. Jeszcze nie wiem jak mi wyjdzie, ale jest wysoce
prawdopodobne, że będzie po prostu jednym wielkim, niespójnym
bełkotem, ponieważ tematu, który chcę poruszyć, nie da się
wyczerpać w kilku linijkach tekstu.
Jestem agnostykiem. Wojującym
agnostykiem. Tak, wiem jak to brzmi. Części z was, zapewne w
znakomitej większości części wierzącej, czyli tzw. teistom,
termin ten [agnostycyzm] jednoznacznie kojarzy się z osobą leniwą,
z człowiekiem, który ma absolutnie w głębokim poważaniu
otaczającą go rzeczywistość oraz wszelkie potrzeby „wyższe”,
jakbyście to (zakładam) określili.
Po drugiej stronie barykady natomiast,
po stronie ateistów, my agnostycy, mamy często opinię ludzi bez
poglądów, a idąc dalej nawet tchórzów. Ludzi, którzy nie są w
stanie określić się po żadnej ze stron „konfliktu”,
obierających zatem tę najwygodniejszą dla siebie drogę.
Pragnę poinformować obie grupy, że
żadna nie ma racji.
Oczywiście na wstępie należy jasno
napisać, że część tzw. agnostyków wybiera tę drogę życia
właśnie poprzez wyżej opisane (wyjątkowo nieudolnie, przyznacie)
pobudki. W dobie postępującej laicyzacji świata, z bólem serca
muszę stwierdzić, że stało się to niestety bardzo modne.
Paradoks takiego stanu rzeczy tkwi w tym, że mimo, iż poziom życia
jest najwyższy w całej historii cywilizacji ludzkiej, stosunkowo
niewielki odsetek ludzkości zaprząta sobie głowę pytaniami
pokroju: „skąd pochodzimy?”, „po co tu jesteśmy?”. „jaki
sens ma nasze życie?”, itp. Mając zapewniony komfort egzystencji,
pełny garnek, ciepłe łóżko, bezpieczne schronienie, zwierzę
zwane homo sapiens powinno przecież raz na jakiś czas spojrzeć
chociażby w niebo i zastanowić się, skąd wzięły się te
wszystkie blade punkciki, określane mianem gwiazd. Tymczasem
wszechobecny komfort zdaje się oddziaływać na nas dokładnie
przeciwnie. Jest to jednak temat na zupełnie inny wywód, dlatego
przejdę do rzeczy sprawy.
Agnostycyzm jest prawdopodobnie
najtrudniejszą postawą jaką może przyjąć świadomy
przedstawiciel człowieka myślącego. Oczywiście nie zawsze tak
jest, jednak tekst, który w tym momencie czytacie, został napisany
tylko i wyłącznie na podstawie mojej własnej drogi, w związku z
czym znajdziecie w nim tylko i wyłącznie moje własne odczucia i
przemyślenia.
Zauważmy, że zarówno teiści jak i
ateiści żyją według pewnych prawd, które wydają się im
ostateczne. Jest to oczywiście gigantycznym uproszczeniem. Może
wystąpić przecież teista, osoba wierząca, zadająca sobie pytania
często podobne do tych, nazywanych przeze mnie fundamentem
agnostycyzmu. „Czy na pewno postępuję słusznie? Czy bóg, w
którego wierzę, może być w istocie jedynie wytworem zbiorowej
halucynacji? Czy oni [ludzie myślący inaczej] nie mają przypadkiem
racji?” Przez bardzo długi czas nie dostrzegałem, lub co bardziej
prawdopodobne, nie chciałem dostrzec tego faktu. Były to czasy
mojego gimboateizmu (równie szkodliwego jak gimbokatolicyzm), o
którym wolę nie pamiętać.
Okazuje się, że w teologii
(zwłaszcza chrześcijańskiej, ale nie tylko) występuje coś
takiego jak teologia apofatyczna. I znowu w uproszczeniu, zajmuje się
ona próbą opisania bytu, który ma być twórcą wszystkiego co nas
otacza, w sposób negatywny. Pozytywne poznanie tego bytu (zgodnie z
tym odłamem teologii) przekracza bowiem możliwości ludzkiej
percepcji. Mówiąc krótko, teologia apofatyczna opisuje boga,
twórcę, byt najwyższej inteligencji (czyli po prostu to czego [o
ile rzeczywiście istnieje] nie jesteśmy i nigdy nie będziemy w
stanie dostrzec ani zbadać ludzkimi zmysłami) poprzez wyrażanie go
zaprzeczeniami, gdyż powiedzieć kim lub czym owa tajemnicza istota
jest, po prostu się nie da.
Przytoczę wam teraz apofatyczny
wiersz, zerżnięty żywcem z wikipedii, pióra niemieckiego,
religijnego poety, Anioła Ślązaka, który myślę idealnie oddaje
istotę tego nurtu w teologii. Oto i on:
Zatrzymaj się! Cóż znaczy Bóg?
nie duch, nie ciało, nie światło,
nie wiara, nie miłość,
nie mara senna, nie przedmiot,
nie zło i nie dobro,
nie w małym On, nie w licznym,
On nawet nie to, co nazywa się Bogiem,
Nie jest on uczuciem, nie jest myślą,
nie jest dźwiękiem,a tylko tym,
o czym z nas wszystkich nie wie nikt.
- Nie wiem jak was, ale mnie osobiście takie podejście do tematu niesamowicie fascynuje. Poza chrześcijanami (ten odłam teologii uprawiany jest bowiem zarówno w kościele rzymskokatolickim jak i u protestantów i prawosławnych) teologią apofatyczną zajmowali się również Platon, a także wyznawca judaizmu, Majmonides, autor „Przewodnika Błądzących” (przepiękny tytuł!), po którego muszę jak najszybciej sięgnąć.
Również wśród ateistów mogą wystąpić jednostki borykające
się z podobnymi problemami. I znowu zaznaczam, że piszę o
ateistach świadomych, którzy zdecydowali się kroczyć tą drogą
po bardzo długich i często niesatysfakcjonujących do końca
przemyśleniach.
Przykładem takiego ateisty może być
wybitny polski autor literatury science fiction, Stanisław Lem. W
jednym z wywiadów, który znajdziecie na yt (link na dole wpisu),
zapytany czy nauka udziela odpowiedzi na wszystkie pytania,
stwierdził ze spokojem:
Nauka nie daje
odpowiedzi na prawie żadne pytania, tylko zbliża nas rozmaitymi
swoimi konstrukcjami hipotetycznymi do obrazu rzeczywistości w
takiej mierze, w jakiej do tego zdolne są umysły społecznie
pracujących uczonych.
Następnie,
kiedy padło pytanie o element wiary w badaniach naukowych, pisarz
stwierdził, że wywiad, który jest z nim w tym konkretnym czasie
przeprowadzany, może dojść do skutku, ponieważ redaktorzy
dysponują takimi owocami nauki jak kamera, mikrofon czy dyktafon, a
jednocześnie wierzyli, jadąc do domu Lema, że po drodze nie
rozpadnie im się samochód, ani nie zostaną przygnieceni spadającym
meteorytem. Poglądy tego genialnego pisarza, zadeklarowanego ateisty
(jeśli nie czytaliście jego dzieł, zachęcam), świetnie obrazuje
cytat:
Zawsze można znaleźć
w akcie wiary coś z wiedzy i w akcie wiedzy coś z wiary.
Widzicie
zatem, że zarówno po stronie wierzących jak i niewierzących
występują osoby dociekliwe. Mam jednak wrażenie (pewnie się mylę,
ale to mój tekst, więc piszę co mi się podoba), że znakomita
większość przedstawicieli tych dwóch skrajnie odmiennych postaw
życiowych, opiera się niestety na jednym, bardzo prostym
stwierdzeniu: „Ja wiem”.
I
oczywiście, zdarzają się teiści (oby jak najwięcej takich),
którzy potrafią powiedzieć, że udowodniona wiara staje się
wiedzą, w związku z czym, jak mawiał Kirkegaard (mogę się mylić,
poprawcie mnie), badanie wiary za pomocą narzędzi logicznych, samo
w sobie jest błędem logicznym, oraz ateiści (jak chociażby
Stanisław Lem), zostawiający sobie pewien margines błędu.
Jednakże większość przedstawicieli tych filozofii operuje
wyłącznie (to jest moje subiektywne odczucie) na pewnych prawdach.
Otóż,
drogi czytelniku, droga czytelniczko. Agnostycyzm to nic innego jak
odwaga, by powiedzieć: „Ja nie wiem. Ale bardzo chciałbym
wiedzieć”. Agnostycyzm jest to nieustanne poszukiwanie, błądzenie,
zmienianie zdania (sam, jeśli nie mam racji, potrafię zmienić je o
180 stopni), lawirowanie między przeróżnymi środowiskami i
poglądami, rozwijanie swojej własnej wiedzy...
Uwierzcie
mi, że to naprawdę może być niezwykle budujące. Stwierdziłem
kiedyś, po jednym z jak to nazywam, bardziej „dekadenckich”
okresów mojego życia, że szukanie sensu samo w sobie może nadać
życiu sens. Okazało się, że dokładnie to samo powiedział kiedyś
Albert Camus, autor „Dżumy”, jeden z przedstawicieli filozofii
egzystencjalizmu. Jego zdaniem przyjęcie prawd jakiejś religii jest
filozoficznym samobójstwem, bo tłamsi w człowieku chęć poznania
czegoś, co w czystej teorii, jest poza poznaniem. Zgodziłem się z
tym, ale potem odkryłem teologów apofatycznych, będących
absolutnym zaprzeczeniem tego stwierdzenia. Dopisałbym ponadto do
tego słynnego zdania Camusa jeszcze prawdy absolutnego ateizmu i...
niektóre formy konformistycznego, leniwego agnostycyzmu.
Prawdziwy
agnostycyzm bowiem, to chęć poszukiwania prawdy. Natomiast
całkowity, w stu procentach zamknięty teizm lub ateizm, to zwykłe
przekazywanie pewnych prawd (które przecież mogą okazać się
fałszywe).
Moim
skromnym zdaniem postawa agnostyczna, powinna być istotą świadomego
człowieczeństwa. Nieważne czy ktoś jest osobą wierzącą, czy
niewierzącą. Ale, że jestem wojującym agnostykiem, cóż...mogę
się mylić, przyznaję. Poprawcie mnie w komentarzach, chętnie poznam Waszą opinię.
No, to
to byłoby na tyle. Jako, że u mnie za oknem już ciemno pozdrawiam
i życzę udanej nocy. Do następnego!
P.S. Tekst publikuję jednak w dzień po jego napisaniu. Dobrego dnia!
Linki:
- Fragment wywiadu ze Stanisławem Lemem - Click
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz