piątek, 2 listopada 2018




Dlaczego agnostycyzm?

Długo zbierałem się do napisania tego tekstu. Jeszcze nie wiem jak mi wyjdzie, ale jest wysoce prawdopodobne, że będzie po prostu jednym wielkim, niespójnym bełkotem, ponieważ tematu, który chcę poruszyć, nie da się wyczerpać w kilku linijkach tekstu.
Jestem agnostykiem. Wojującym agnostykiem. Tak, wiem jak to brzmi. Części z was, zapewne w znakomitej większości części wierzącej, czyli tzw. teistom, termin ten [agnostycyzm] jednoznacznie kojarzy się z osobą leniwą, z człowiekiem, który ma absolutnie w głębokim poważaniu otaczającą go rzeczywistość oraz wszelkie potrzeby „wyższe”, jakbyście to (zakładam) określili.
Po drugiej stronie barykady natomiast, po stronie ateistów, my agnostycy, mamy często opinię ludzi bez poglądów, a idąc dalej nawet tchórzów. Ludzi, którzy nie są w stanie określić się po żadnej ze stron „konfliktu”, obierających zatem tę najwygodniejszą dla siebie drogę.
Pragnę poinformować obie grupy, że żadna nie ma racji.
Oczywiście na wstępie należy jasno napisać, że część tzw. agnostyków wybiera tę drogę życia właśnie poprzez wyżej opisane (wyjątkowo nieudolnie, przyznacie) pobudki. W dobie postępującej laicyzacji świata, z bólem serca muszę stwierdzić, że stało się to niestety bardzo modne. Paradoks takiego stanu rzeczy tkwi w tym, że mimo, iż poziom życia jest najwyższy w całej historii cywilizacji ludzkiej, stosunkowo niewielki odsetek ludzkości zaprząta sobie głowę pytaniami pokroju: „skąd pochodzimy?”, „po co tu jesteśmy?”. „jaki sens ma nasze życie?”, itp. Mając zapewniony komfort egzystencji, pełny garnek, ciepłe łóżko, bezpieczne schronienie, zwierzę zwane homo sapiens powinno przecież raz na jakiś czas spojrzeć chociażby w niebo i zastanowić się, skąd wzięły się te wszystkie blade punkciki, określane mianem gwiazd. Tymczasem wszechobecny komfort zdaje się oddziaływać na nas dokładnie przeciwnie. Jest to jednak temat na zupełnie inny wywód, dlatego przejdę do rzeczy sprawy.
Agnostycyzm jest prawdopodobnie najtrudniejszą postawą jaką może przyjąć świadomy przedstawiciel człowieka myślącego. Oczywiście nie zawsze tak jest, jednak tekst, który w tym momencie czytacie, został napisany tylko i wyłącznie na podstawie mojej własnej drogi, w związku z czym znajdziecie w nim tylko i wyłącznie moje własne odczucia i przemyślenia.
Zauważmy, że zarówno teiści jak i ateiści żyją według pewnych prawd, które wydają się im ostateczne. Jest to oczywiście gigantycznym uproszczeniem. Może wystąpić przecież teista, osoba wierząca, zadająca sobie pytania często podobne do tych, nazywanych przeze mnie fundamentem agnostycyzmu. „Czy na pewno postępuję słusznie? Czy bóg, w którego wierzę, może być w istocie jedynie wytworem zbiorowej halucynacji? Czy oni [ludzie myślący inaczej] nie mają przypadkiem racji?” Przez bardzo długi czas nie dostrzegałem, lub co bardziej prawdopodobne, nie chciałem dostrzec tego faktu. Były to czasy mojego gimboateizmu (równie szkodliwego jak gimbokatolicyzm), o którym wolę nie pamiętać.
Okazuje się, że w teologii (zwłaszcza chrześcijańskiej, ale nie tylko) występuje coś takiego jak teologia apofatyczna. I znowu w uproszczeniu, zajmuje się ona próbą opisania bytu, który ma być twórcą wszystkiego co nas otacza, w sposób negatywny. Pozytywne poznanie tego bytu (zgodnie z tym odłamem teologii) przekracza bowiem możliwości ludzkiej percepcji. Mówiąc krótko, teologia apofatyczna opisuje boga, twórcę, byt najwyższej inteligencji (czyli po prostu to czego [o ile rzeczywiście istnieje] nie jesteśmy i nigdy nie będziemy w stanie dostrzec ani zbadać ludzkimi zmysłami) poprzez wyrażanie go zaprzeczeniami, gdyż powiedzieć kim lub czym owa tajemnicza istota jest, po prostu się nie da.
Przytoczę wam teraz apofatyczny wiersz, zerżnięty żywcem z wikipedii, pióra niemieckiego, religijnego poety, Anioła Ślązaka, który myślę idealnie oddaje istotę tego nurtu w teologii. Oto i on:


Zatrzymaj się! Cóż znaczy Bóg?
nie duch, nie ciało, nie światło,
nie wiara, nie miłość, 
nie mara senna, nie przedmiot, 
nie zło i nie dobro,
nie w małym On, nie w licznym,
On nawet nie to, co nazywa się Bogiem,
Nie jest on uczuciem, nie jest myślą,
nie jest dźwiękiem,a tylko tym, 
o czym z nas wszystkich nie wie nikt.

Nie wiem jak was, ale mnie osobiście takie podejście do tematu niesamowicie fascynuje. Poza chrześcijanami (ten odłam teologii uprawiany jest bowiem zarówno w kościele rzymskokatolickim jak i u protestantów i prawosławnych) teologią apofatyczną zajmowali się również Platon, a także wyznawca judaizmu, Majmonides, autor „Przewodnika Błądzących” (przepiękny tytuł!), po którego muszę jak najszybciej sięgnąć.
Również wśród ateistów mogą wystąpić jednostki borykające się z podobnymi problemami. I znowu zaznaczam, że piszę o ateistach świadomych, którzy zdecydowali się kroczyć tą drogą po bardzo długich i często niesatysfakcjonujących do końca przemyśleniach.
Przykładem takiego ateisty może być wybitny polski autor literatury science fiction, Stanisław Lem. W jednym z wywiadów, który znajdziecie na yt (link na dole wpisu), zapytany czy nauka udziela odpowiedzi na wszystkie pytania, stwierdził ze spokojem:

Nauka nie daje odpowiedzi na prawie żadne pytania, tylko zbliża nas rozmaitymi swoimi konstrukcjami hipotetycznymi do obrazu rzeczywistości w takiej mierze, w jakiej do tego zdolne są umysły społecznie pracujących uczonych.

Następnie, kiedy padło pytanie o element wiary w badaniach naukowych, pisarz stwierdził, że wywiad, który jest z nim w tym konkretnym czasie przeprowadzany, może dojść do skutku, ponieważ redaktorzy dysponują takimi owocami nauki jak kamera, mikrofon czy dyktafon, a jednocześnie wierzyli, jadąc do domu Lema, że po drodze nie rozpadnie im się samochód, ani nie zostaną przygnieceni spadającym meteorytem. Poglądy tego genialnego pisarza, zadeklarowanego ateisty (jeśli nie czytaliście jego dzieł, zachęcam), świetnie obrazuje cytat:

Zawsze można znaleźć w akcie wiary coś z wiedzy i w akcie wiedzy coś z wiary.

Widzicie zatem, że zarówno po stronie wierzących jak i niewierzących występują osoby dociekliwe. Mam jednak wrażenie (pewnie się mylę, ale to mój tekst, więc piszę co mi się podoba), że znakomita większość przedstawicieli tych dwóch skrajnie odmiennych postaw życiowych, opiera się niestety na jednym, bardzo prostym stwierdzeniu: „Ja wiem”.
I oczywiście, zdarzają się teiści (oby jak najwięcej takich), którzy potrafią powiedzieć, że udowodniona wiara staje się wiedzą, w związku z czym, jak mawiał Kirkegaard (mogę się mylić, poprawcie mnie), badanie wiary za pomocą narzędzi logicznych, samo w sobie jest błędem logicznym, oraz ateiści (jak chociażby Stanisław Lem), zostawiający sobie pewien margines błędu. Jednakże większość przedstawicieli tych filozofii operuje wyłącznie (to jest moje subiektywne odczucie) na pewnych prawdach.
Otóż, drogi czytelniku, droga czytelniczko. Agnostycyzm to nic innego jak odwaga, by powiedzieć: „Ja nie wiem. Ale bardzo chciałbym wiedzieć”. Agnostycyzm jest to nieustanne poszukiwanie, błądzenie, zmienianie zdania (sam, jeśli nie mam racji, potrafię zmienić je o 180 stopni), lawirowanie między przeróżnymi środowiskami i poglądami, rozwijanie swojej własnej wiedzy...
Uwierzcie mi, że to naprawdę może być niezwykle budujące. Stwierdziłem kiedyś, po jednym z jak to nazywam, bardziej „dekadenckich” okresów mojego życia, że szukanie sensu samo w sobie może nadać życiu sens. Okazało się, że dokładnie to samo powiedział kiedyś Albert Camus, autor „Dżumy”, jeden z przedstawicieli filozofii egzystencjalizmu. Jego zdaniem przyjęcie prawd jakiejś religii jest filozoficznym samobójstwem, bo tłamsi w człowieku chęć poznania czegoś, co w czystej teorii, jest poza poznaniem. Zgodziłem się z tym, ale potem odkryłem teologów apofatycznych, będących absolutnym zaprzeczeniem tego stwierdzenia. Dopisałbym ponadto do tego słynnego zdania Camusa jeszcze prawdy absolutnego ateizmu i... niektóre formy konformistycznego, leniwego agnostycyzmu.
Prawdziwy agnostycyzm bowiem, to chęć poszukiwania prawdy. Natomiast całkowity, w stu procentach zamknięty teizm lub ateizm, to zwykłe przekazywanie pewnych prawd (które przecież mogą okazać się fałszywe).
Moim skromnym zdaniem postawa agnostyczna, powinna być istotą świadomego człowieczeństwa. Nieważne czy ktoś jest osobą wierzącą, czy niewierzącą. Ale, że jestem wojującym agnostykiem, cóż...mogę się mylić, przyznaję. Poprawcie mnie w komentarzach, chętnie poznam Waszą opinię. 
No, to to byłoby na tyle. Jako, że u mnie za oknem już ciemno pozdrawiam i życzę udanej nocy. Do następnego!

P.S. Tekst publikuję jednak w dzień po jego napisaniu. Dobrego dnia! 



Linki:

Fragment wywiadu ze Stanisławem Lemem - Click



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dlaczego agnostycyzm? Długo zbierałem się do napisania tego tekstu. Jeszcze nie wiem jak mi wyjdzie, ale jest wysoce prawdopodob...